„Filiżanka kawy z…” – Ortwin-Uwe Jentsch, partner getsix Warszawa
Warto czasem spotkać się z kolegami z pracy przy filiżance dobrej kawy lub herbaty, żeby porozmawiać o czymś innym niż służbowe obowiązki. Tym razem poznamy lepiej partnera getsix Group, prezesa zarządu getsix Warszawa – pana Ortwina-Uwe Jentscha. Jak wyglądał jego start w Polsce i co robił przed współpracą z getsix? Co go motywuje do pracy i wreszcie: jakim zainteresowaniom oddaje się w czasie wolnym?
Na początek, choć spotykamy się online, klasyczne pytanie: „Co Pan woli: kawę czy herbatę?”
Zdecydowanie kawę i to czarną kawę. Piję ją w naprawdę dużych ilościach – najczęściej espresso. Gdy rozmawiamy, moją największą bolączką jest to, że nasz firmowy ekspres jest aktualnie w naprawie (śmiech).
(Śmiech) Wierzę, że to może być naprawdę uciążliwe.
Zacznijmy od tego, skąd Pan pochodzi i jak długo mieszka Pan w Polsce?
Pochodzę z Niemiec. Urodziłem się w małym miasteczku Meschede nad Ruhrą, ok. 40 km od Willingen – w miejscowości ze słynną skocznią narciarską, gdzie zwycięstwa odnosił m.in. Adam Małysz. Do Polski przyjechałem w 1998 roku, w wieku 37 lat. Byłem doświadczonym bankowcem, z 15-letnim stażem pracy w Deutsche Banku w Niemczech. Poproszono mnie o poprowadzenie german desku czyli części organizacji w Deutsche Bank Polska S.A. w Warszawie, która zajmowała się obsługą niemieckojęzycznych klientów banku w Polsce. W pierwszym momencie taka propozycja była dla mnie ogromnym wyzwaniem, ale dostrzegłem w niej możliwość rozwoju i bardzo szybko się w tej pracy odnalazłem. Wtedy wydawało się to interesującą przygodą w kraju, który kulturowo i gospodarczo był mi absolutnie nieznany. Czułem zarówno podekscytowanie jak i niepokój. Dziś wiem, że to był moment, który zawarzył na całym moim życiu. Taki punkt zwrotny albo kamień milowy. Traktowałem ten wyjazd jako nowe doświadczenie – szansę na poznanie nowego kraju, nowych obyczajów – jednym słowem rozwoju kompetencji zarówno służbowych jak i osobistych. Chyba jest we mnie coś z odkrywcy (śmiech). Po latach pracy w Polsce poznałem Pana Frank. On poszukiwał kogoś do prowadzenia (jeszcze wtedy nieistniejącego) biura w Warszawie, a ja nowych możliwości rozwoju – i tak od czerwca 2012 r. jestem partnerem w Grupie getsix. To już dobrych 10 lat. Ale ten czas szybko płynie.
Gratulacje! To naprawdę długo – czyli w tym roku okrągła rocznica.
Jak po przyjeździe poradził Pan sobie z opanowaniem języka polskiego?
Muszę przyznać, że w 1998 r. nie znałem ani jednego polskiego słowa. W Niemczech używałem, a przed wyjazdem do Polski doszlifowałem jeszcze język angielski i na tym języku bazowałem w pierwszych miesiącach pobytu w Polsce. Miałem jednak spore problemy z komunikacją w codziennym życiu, np. podczas zakupów czy na poczcie. To nie dawało mi spokoju. Pójście na łatwiznę nie jest zgodne z moim charakterem, więc przez trzy lata uczęszczałem na intensywny kurs polskiego. Nie było mi łatwo opanować ten język. Było to jedno z największych wyzwań w moim życiu, ale opłaciło się, bo teraz czerpię bardzo dużo korzyści z tej umiejętności. Codziennie czytam polskie gazety, jestem w stanie porozumiewać się biegle zarówno w sprawach biznesowych jak i prywatnych w języku polskim. W nauce pomogło mi też to, że mówię biegle po angielsku i – od czasu prowadzenia luksemburskiego banku w Polsce – po francusku. Nauka kolejnego obcego języka przychodzi znacznie łatwiej. Znajomość czterech języków jest bardzo pomocna w biznesie i jestem dumny z tej umiejętności.
Czyli życie w Polsce musiało się stać łatwiejsze od kiedy zaczął Pan porozumiewać się po polsku?
Polacy to naprawdę otwarty i sympatyczny naród. Po 24 latach czuję się częścią tego kraju. Powrót do Niemiec raczej już nie wchodzi w rachubę. To odczucie wzmacnia dodatkowo fakt, że moja żona jest Polką. Co prawda, w domu mówimy po niemiecku, bo żona też włada biegle tym językiem, ale polskiego używamy podczas spotkań ze znajomymi czy z rodziną.
Jak wygląda Pana praca w getsix? Czy stawia dużo wyzwań?
Do obowiązków partnera należy ciągłe monitorowanie potrzeb naszych klientów. Musimy trzymać rękę na pulsie najnowszych zmian prawnych i księgowych, aby mieć pewność, że ich potrzeby są zaspokajane. Nawet sama lokalizacja biura stawia przed nami wyzwania. Warszawa to serce Polski – siedziba największych międzynarodowych koncernów, co sprzyja rozwojowi w naszej branży. Jednak za tym idą również bardzo wysokie oczekiwania i ogromna konkurencja. Co najmniej raz w roku spotykam się z pozostałymi partnerami z innych miast i wymieniamy doświadczeniami –oczywiście poza standardowymi, codziennymi kanałami informacyjnymi jak telefon i MS Teams (śmiech).
Jako Partner czuję też ogromną odpowiedzialność za swoich pracowników. Muszę być czuły na ich potrzeby, rozumieć na czym polega ich praca oraz dawać przykład do naśladowania. To trudne, ale i satysfakcjonujące zadanie. Potrzeba lat doświadczenia, żeby płynnie poruszać się w tej materii. Bywają dni, kiedy ma się wszystkiego dość, ale zawsze wtedy biorę głęboki oddech by nabrać perspektywy. Motywują mnie przede wszystkim ludzie, mój zespół i kontakt z nim. Staram się budować wspólnotę w getsix Warszawa. Mamy w tej chwili 22 osoby w oddziale. To daje mi poczucie
spełnienia.
Z tego, co słyszałem, jest Pan obecnie jedynym mężczyzną w biurze w Warszawie. Jak pracuje się z samymi kobietami?
Bardzo dobrze! Zawsze lubiłem pracę z Paniami. Potrafię się dogadać z płcią przeciwną. Mamy świetną atmosferę – w biurze panuje życzliwość, organizujemy wspólne imprezy świąteczne. Dobry nastrój przekłada się na zadowolonych klientów. Zarówno kontakt ze współpracownikami jak i rozwój firmy są dla mnie największym motywatorem do dalszego działania. Ludzi stawiam zawsze na pierwszym miejscu.
A nieco bardziej prywatna strona Pana Ortwina Jentscha… jakie są Pana pasje, zainteresowania?
Oboje z żoną uwielbiamy tańczyć! Uczęszczamy do szkoły tańca, gdzie próbujemy swoich sił w różnych stylach. Oprócz tego uprawiamy nordic walking – często spacerujemy z kijkami. Lubię także czytać prasę we wszystkich językach którymi władam. To pozwala mi być na bieżąco m.in. w sprawach gospodarczych oraz politycznych, zarówno Niemiec, Francji jak i Anglii. Wreszcie, ostatnim ważnym aspektem w moim życiu są podróże. Szczególnie rejsy statkami, choćby na Morzu Śródziemnym czy Bałtyckim. To są bardzo miłe rejsy – w nocy płyniemy, rano przybijamy do portu. Jest nowa okolica, wieczorna zabawa. Teraz przez COVID nieco mniej podróżujemy, ale mamy nadzieję do tego wrócić.
Ostatnie pytanie. Jeżeli przez jeden dzień mógłby Pan być kimś innym, to kim chciałby Pan być i dlaczego?
To trudne pytanie. Łatwiej powiedzieć, kim nie chciałbym być: politykiem. A kim chciałbym być? Może przez jeden dzień pilotem. Mój tata był pilotem szybowca i często opowiadał o swoich wrażeniach w chmurach. Pamiętam to wszystko do dziś. Ojciec dużo opowiadał o swoich lotach i egzaminach na różnych typach szybowców. To było dla mnie niesamowicie fascynujące. Podziwiałem go i chciałem być jak on. Marzyłem by samemu tego doświadczyć, ale nigdy nie odważyłem się usiąść za sterami samolotu. Za to raz skoczyłem ze spadochronem (śmiech), co prawda w tandemie, a nie sam, ale też było to nie lada wyzwanie.